sobota, 24 sierpnia 2013

środa, 21 sierpnia 2013

Dzień osiemnasty do Niemiec

Droga z Francji do Niemiec zaczęła się od alko testów, pierwsze dmuchanie dało wynik 2 promile u Adama i 0 u mnie, ale ja się bardziej oszczędzałem. Ostatecznie udało się nam wyjechać już około 14. 347 km i nocleg już na Niemieckiej stacji benzynowej. 

Dzień siedemnasty Millau

Najdłuższy most w Europie

Dzień siedemnasty 40 lat minęło..

Adam skończył 40 lat, były życzenia, wspólne 417 km. Zakupy w markecie i szukanie campingu, dopiero 3 drogowskaz prowadził do istniejącego nie tylko na znakach. Dość cichy, 14 euro za wszystko więc i tani. Wieczorem grill, szampan, whisky i tradycyjne 100 lat...

Dzień szesnasty Wracamy do domu - Hiszpania

Wracamy do domu  Nocleg w górach na stacji. Był bardzo silny wiatr i dość zimno.
O 365 km bliżej do domu.

Dzień piętnasty FC Barcelona

410 km i FC Barcelona... Adam jest na meczu Barcelony z Levante... cieszył się jak dziecko. Bilety zaczynają się od 47 euro w zależności od miejsca. Na mecz przychodzą tłumy ludzi. Zwiedzanie stadionu to koszt 22 euro, do 13 roku życia 17 euro. Ja udałem się na poszukiwanie skrzynki pocztowej... udało się kartki wysłane. Przy okazji zobaczyłem jakiś park.
 
 

Dzień czternasty zwiedzanie Cordoby i droga do El Saler przez Valencię

Rankiem ruszyliśmy zwiedzać Cordobę. Po Alhambrze Cordoba nie robi już takiego wrażenia ale zobaczyć można, choć lepiej zobaczyć te miasta w odwrotnej kolejności. Następna na trasie Valencia. Oczywiście pola namiotowego nie udało się nam znaleźć pod podanym adresem. Na szczęście spotkaliśmy jakiś Francuzów i Ci dali namiary na miejscowość El Saler pod Valencią, gdzie są prawie same campingi. Niestety drogo 27 euro, a internet dodatkowe 1 euro. Oczywiście kartą nie zapłacisz, a w jedynym bankomacie brak kasy. Dzięki uprzejmości sklepikarza, który wypłacił nam kasę mamy trochę grosza.
Przejechaliśmy z Cordoby do El Saler przez Valencię dystans 578 km.

Dzień trzynasty Alhambra i Cordoba

Nauczeni doświadczeniem dnia wczorajszego wstaliśmy wcześnie, zaparkowaliśmy dalej od Alhambry ale za to za darmo. Udało się nam kupić bilety na 14 to jeszcze i zakupy ze śniadaniem były. Alhabra to trzeba zobaczyć... mówi się, że pierwsi właściciele płakali opuszczając to miasto. Wspaniały pokaz ówczesnego budownictwa arabskiego. Po zwiedzeniu Alhambry dalej w drogę do Cordoby. Na campingu zażądali 31 euro za noc i tylko gotówka. Jako, że tej ostatniej akurat nam brakowało ruszyliśmy na następny camp za miastem. Znalazł się dość łatwo ale całkowicie pusty. Przespaliśmy się na tarasie hacjendy, nakarmiliśmy kota, popiliśmy winem i spać.
I o kolejne 278 km więcej, a nocleg za free.
 

wtorek, 20 sierpnia 2013

Dzień dwunasty Gospodarczy

Dzisiaj mieliśmy jechać do Alhambry...
Po dotarciu na miejsce okazało się. że bilety są tylko po 8 euro czyli na zwiedzanie nocne, a to oznacza, iż nic nie zobaczymy, bo wszystko co ciekawe będzie zamknięte. Bilet na zwiedzanie całej Alhambry to koszt 13 euro. Do tego dochodzi parking za 1 euro za pierwszą minutę, a każda następna to 0,019 euro.
Uzyskanie informacji o biletach kosztowało nas 1,90 euro.
Po powrocie zrobiliśmy dzień gospodarczy, czytaj pływanie w basenie, gotowanie, pranie, whisky, piwo, gitara, organki i śpiew.


 

czwartek, 15 sierpnia 2013

Dzień jedenasty Gibraltar

Wjazd na górę... spodziewałem się, że będzie stromo, oj było, było... Skała nie jest duża co wymagało od budowniczych zaprojektowania drogi o bardzo dużym nachyleniu i z licznymi zmianami kierunku oraz tunelem. Bilety na wejście to koszt 2 euro za osobę i 11 wjazd motocyklem. Na szczycie jest niesamowita jaskinia i fort z działami skierowanymi na wejście do portu. W forcie jest tablica upamiętniająca tragiczny lot generała Sikorskiego. Oczywiście nie można zapomnieć o wszędobylskich małpach, ich gangi opanowały przemysł turystyczny i tylko czekają na okazję by coś zabrać do jedzenia, a i torebkę chętnie przygarną. Wyglądają niegroźne i przyjaźnie choć sam widziałam jak jedna z nich ugryzła turystkę. Widoki niesamowite na miasto, port i dopiero co zwiedzone Maroko. Wjechać na skałę to dopiero 1/3 sukcesu do pełni szczęścia potrzebujemy jeszcze zjechać... W momencie gdy zobaczyłem jak Adam zatrzymuje się by zakręcić wiedziałem, że będzie grubo. Zakręty po 180º i ostro, ale to naprawdę ostro w dół. Udało się i po krótkich zakupach dalej w drogę do Grenady. Po 295 km lądowanie o 23 na campingu. Te akurat bardzo ciężko odnaleźć z powodu braku oznaczeń na drogach i adresów oraz numeracji ulic.
 

Dzień dziesiąty wracamy do Europy

Po 20 km wreszcie kąpiel w oceanie, myślałem, że jest bardziej słony, z powodu fal pływać się nie dało ale i tak frajda niesamowita. Po wyjściu z wody i dotarciu do motocykli nie wiadomo skąd pojawił się gość i próbuje wcisnąć mi jakiś bilet za parkowanie kazałem mu.... odgrażał się udawał, że kogoś woła ale koniec, końców poszedł bez kasy. Siedzimy na promie i czekamy na powrót do Europy. Afrykański epizod dobiegł końca. Dzisiejsze 332 km są ostatnimi na Czarnym Lądzie...

Dzień dziewiąty Casablanca.

Ponad 200 km jazdy w straszliwie gorącym wietrze. Odczuwa się to jak jazdę przez piekło. W Casablance po raz pierwszy po 10 dniach jazdy zobaczyliśmy ocean i w drogę w kierunku Rabatu. Na noc zostaliśmy na stacji gdzie dotrwaliśmy do rana. Za nami kolejne 477 km
 

Dzień dziewiąty podróż do Marakeszu

Rano ruszyliśmy w niedokończoną podróż z dnia wczorajszego znaczy się do Marakeszu. Jazda przez przełęcze to nie zapomniane przeżycie i ostre zakręty gdzie podczas składania się w nich patrzysz w przepaść, strome zjazdy i podjazdy. Agrafki z natychmiastowym podjazdem lub zjazdem i tak przez 70 km.

niedziela, 11 sierpnia 2013

A takie tam. ..

Płaci się tu dirhamami czyli takim faflunami (tej nazwy będę używał w dalszych wypowiedziach). Jak to w tego typu krajach bywa trzeba się targować i nie jest to takie proste. Kupujesz coś, targujesz płacisz i ok. Gorzej ma się sprawa z tak zwanymi "usługami" zaczepi cię taki jeden z drugim i niby chce ci coś pokazać lub w czymś pomóc, idziesz, zwiedzasz on ci ładnie opowiada, kupisz coś lub nie, wracasz, a ten cholernik wyciąga łapę i chce 400 tych chorych faflunów i nie ma przebacz, ok nasza wina nie ustaliliśmy ceny to gapowe trza zapłacić.  Innego dnia kupujemy bilet znaczy przewodnik chyba w cenie skoro jest bilet to i usługa, błąd na koniec drogi łapa do przodu po fafluny...
Przykład następny gość pokaże nam za 20 faflunów tani hotel zgadzamy się, doprowadza nas taksówką na miejsce i co i ten cholernik chce 40 faflunów bo on musi przecież wrócić, patrzę na Adamka no weźmie i zabije gnoja.... dałem mu 30 faflunów i kazałem .... lepiej nie napisze co mu kazałem, bo blog nie jest tylko dla dorosłych i jak później rodzice mają tłumaczyć dziecku co to znaczy... , a właśnie to mu kazałem. Hotel ok jak na Fez cena wywoławcza 40 euro stargowałem na 35 ze śniadaniem, parkingiem i pilnowaniem maszyn. Rano do płacenia i znów zdziwko bo parking to dodatkowe 20 faflunów, komentarz jak wyżej znaczy niecenzuralny...
Kolejny hotel dzisiaj cena się zgadza ale zapomnieli dodać, że im się często terminal zawiesza i wyrwali mi prawie ostatnie 300 faflunów j/w. z kieszeni.
Przydatne rady:
1. Słowo La - u ichnych znaczy nie - używać jak najczęściej machając ręką na odczepnego. 
2. Ustalając cenę za tak zwaną "usługę" pytaj czy to za wszystko, a najlepiej kilka razy, choć pewnie i tak cię orżną ale może na mniej.
Jak sobie coś jeszcze przypomnę to uzupełnię.
Wczoraj była odmiana pan na skuterku pokazał nam hotel za darmo co sam zaznaczył i naprawdę nic nie chciał.
Generalnie trzeba uważać ot i tyle.

Dzień ósmy... Quarzazate i Marakesz

Quarzazate zwiedzaliśmy akurat gdy zaczynała się jakaś ichna impreza. Z powodu przygód Adamka nie dotarliśmy do Marakeszu i zatrzymaliśmy w przydrożnym hotelu około 20 km za Quarzazate. Pierwsza cena 100 faflunów od głowy skończyło się na połowie tego. Pokój z jednym łóżkiem, stołem, dwoma krzesłami i taboretem. Kibelek na narciarza 30 m od pokoju, prysznic ze sznurkiem zamiast klamki. Tak wielkich karaluchów jak tam w życiu nie widziałem, a szybkie były cholerstwa... Parkowaliśmy w barze za ekstra 12 faflunów (chciał 20). Dla mnie było to tylko 210 km, dla Adama 419 z czego ponad połowa po górach.

Dzień ósmy... Adamko w wąwozach...

Adamko już wyruszył, a ja czekam na pierwszy sygnał...
Jest pierwszy sygnał jeszcze jeden i ruszam ... Droga okazała się mało czytelna dostałem sms, że Adam nadrabia 100 km i mam czekać do skutku - to czekam...
Adamko musi tylko zjechać na dół i wreszcie koniec czekania...
Jednak trochę musiałem poczekać na dnie Wąwozu Dades. Wreszcie nadjechał po 215 km drogi, której nie ma, moście w budowie znaczy się most ma być nad rzeką, która wyschła, 3 glebach i... sam opisze co jeszcze go tam  spotkało zjechał tryumfalnie na dół...

sobota, 10 sierpnia 2013

Dzień siódmy czyli droga do Tinrhir

Drogi w Maroku... do dziś myślałem, w Polsce są kiepskie drogi, ale nie..
przy Marokańskich to mamy Autobahny... Główna droga z Fez do Midelt momentami przeistaczała się w szuter z kawałkami asfaltu. Dzisiaj Adamko zaliczył glebę zatrzymał się na poboczu i  schodząc  pociągnął Wiadro, o dziwo podniesienie sprzęta poszło nadzwyczaj sprawnie i szybko. Dotarliśmy cało po przejechaniu 495 km. Jutro Adamko jedzie na wąwozy ja jak zobaczyłem początek trasy to pomyślałem o nie... na 28 km trasa wznosi się z 1342 m do 3222 m to ponad możliwości Blacklady... poczekam na niego na zjeździe.
Na wszelki wypadek pożyczam mu swój telefon, oby się nie przydał, ten dzień będzie chyba przełomowy...

piątek, 9 sierpnia 2013

Problemy z kolejnością postów

Niestety nie wiedząc czemu posty na blogu nie są wyświetlane w kolejności wysyłania... poprawię siedząc przed kompem, w telefonie jest to za skomplikowane niestety....

Coś tam o Marokańskiej "kulturze" jazdy

Po dwóch dniach jazdy w tym kraju można powiedzieć, że światła w samochodzie to wymyślił chyba sam diabeł jako zbędny dodatek, a może ozdoba? Prawie nikt ich nie używa. Jeśli wjeżdżamy w ślepy zakręt to jak najdalej od środka, bo ścianie zakrętów to absolutna norma 90% kierowców na tych drogach jedzie tak jak im pasuje, chce skręcić to skręca, a znak zakazu wjazdu to taka nic nieznacząca sugestia - jadą i tyle...
Na ronda wjeżdżają wszyscy na raz z wciśniętym klaksonem chyba, że są światła to wtedy jest lepiej, większość świateł ma wyświetlacz z pozostałym czasem do zmiany i ten system się sprawdza.
Piesi w Maroku... święte krowy w Indiach to przy nich uporządkowane stworzenia stosujące się do wszelkich norm i zasad.... Idą i nie patrzą, po drogach, skrzyżowaniach rondach, wzdłuż, poprzek, po skosie i jak sobie można wyobrazić, choć czasem wyobraźni brakuje... machają łapami jedź, i idą prosto pod koła, próbujesz ich ominąć to dobrze się zastanów z której strony chociaż może lepiej się nie zastanawiać i działać intuicyjnie sam nie wiem, w każdym razie uważać trzeba bardzo by ich nie rozjechać. Za miastem dochodzą do tego jeszcze krowy, psy i osły...

Dzień szósty... Fez

I z wąwozów wyszły nici:-( Adamkowi rąbnęli telefon i zamiast jechać dalej straciliśmy czas na policji. Zostaliśmy w mieście w hotelu niestety nie tak tanio jak poprzednio chcieli 40 euro stargowałem na 35, ale to i tak chyba dobrze jak ma to miasto. Z nerw rozpoczęliśmy krupniok Fez zwiedzaliśmy wieczorem i pod wpływem to i zdjęć będzie mało. 146 km to nie jest rekord świata...

Dzień szósty...Fez

Dzisiaj chcemy zwiedzić ruiny fortu Rzymskiego, Meknes i Fez oraz dotrzeć w rejon wąwozów Dades i Todra...
Miasto Rzymskie zaliczone jesteśmy w Meknes

Dzień piąty... nocleg

Zatrzymaliśmy się w hotelu przy stacji paliw za 10 euro od łebka. Pokój z klimą i piękny basen do dyspozycji, popływaliśmy, wypraliśmy przepocone ciuchy, wypiliśmy resztę wina z Hiszpanii i spać...

Dzień piąty czyli asfalt w Maroku jest śliski

Jazda po Maroku jest ciekawym doświadczeniem, drogi są gorsze niż w Polsce, a dodatkowo śliskie w miastach i na zjazdach na drogach po za nimi, o czym miałem się niestety wkrótce przekonać osobiście...
Na jednym z takich zjazdów stary merc ostro zahamował przed zakrętem, a ja ledwo tykając hamulca zaliczyłem ślizg po asfalcie :(
Straty prawie żadne, ale ujma na honorze...
Prostowanie spacerówek i podnóżka zajęło w przydrożnym warsztacie ze 2 godziny, a koszt to 200 dirhamów, 10 euro i 10 złotych więc wyszło taniej niż w Polsce.
Ja mam trochę zdarte ręce oraz rozdarte spodnie i przytartą kamizelkę odblaskową (ta i tak się rozpadała więc mała strata), do wyrzucenia poszedł również pokrowiec na aparat, nie wiem co z zapasową kartą i akumulatorkami do aparatu... sprawdzę później.
Straciłem też swoje ulubione okulary przeciwsłoneczne bo zapomniałem je założyć  :-( na jednym z postojów i już ich nie ma szkoda :-(

Dzień piąty to już Afryka

Kto by przypuszczał, że dzisiaj przerodzi się w jutro, a jednak oczekiwanie na prom ciągnęło się w nieskończoność... W Maroku wylądowaliśmy po pierwszej w nocy. Gdzie okazało się, że ubiór ma znaczenie i z powodu praktycznego acz wojskowego stroju zostaliśmy wzięci za terrorystów i gruntownie przeszukani. Szczególnie Adamko miał z tym niefart przetrzepali mu bagaż dokładnie, kufry i rolkę oraz zbroję w poszukiwaniu ładunków wybuchowych. Za to u mnie szukali broni palnej. W końcu jednak jako turyści zostaliśmy wpuszczeni do Maroka i ruszyliśmy w stronę Meknes. Po 30 km zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, tankowanie i na trawę spać, jak wszyscy inni, a spało się bardzo dobrze, choć pobudka była dziwna wyglądało, że spaliśmy na wysypisku śmierci..
Prawda była taka, że całe Maroko jest strasznie zasyfione śmieci walają się w każdym miejscu i w miastach i po za nimi są hałdy odpadów cywilizacji, jednym zdaniem brud, smród i ubóstwo... Po dotarciu do Tetułan widzieliśmy ludzi śpiących na kartonach,sprzedających ryby na środku upalnej uliczki chlapiąc na nie wodą by wyglądały świeżo, wszechobecny zapach przypraw i mięty...
Niestety znalazł się też przewodnik, który za "skromną" opłatą 400 dirhamów przegonił nas po uliczkach fascynującego miasta. W jednym z obowiązkowych miejsc wypiliśmy symbol Maroka czyli herbatę miętową, a Adamko nabył drogą kupna dywanik kaszmirowy. Mnie się udawało zakupić olejki, niby człowiek wie że go naciągają ale jak tu się oprzeć... nauczki są dwie pytaj się o cenę nim  skorzystasz z promocji (400 dirhamów za przewodnika to za wiele)i targuj się ile wlezie nim coś kupisz, a to się udało przy olejkach i u mechanika o czym później...

Dzień czwarty... kończy się Europa

Wyruszyliśmy około 12 i po 549 km i skończyła się Europa na tym etapie podróży. Jeszcze dzisiaj będziemy w Maroku zaczynamy Afrykański etap podróży, nadal mnie ma dostępu do Internetu :-(

środa, 7 sierpnia 2013

Dzień trzeci Plasencja


Po przejechaniu 652 km przywitała nas Plasencia, niestety pole namiotowe ciężkie do odnalezienia... udało się po dłuższym poszukiwaniu. Jazda w mieście zagrzała mi chłodnicę :-( czerwone pole w zasięgu...


Dzień trzeci czyli sny na jawie...

Niby spać się nie chciało ale tylko ruszyliśmy i... no właśnie obudziłem się z letargu w czasie jazdy... nie dobrze... stacja i krótka drzemka na trawie i jak młody Bóg. Jazda po Hiszpanii.. to koniecznie trzeba powtórzyć, te winkle... już wiem skąd Oni mają tak wspaniałych motocyklistów...


Problemy z siecią;-(

We Francji nie udało się nam uzyskać połączenia z żadną siecią WI-FI dzisiaj udało się to po raz pierwszy ;-) a od dwóch dni jesteśmy w Hiszpanii...
San Sebastian przywitał nas burzą i brakiem możliwości przenocowania bo znaleźć kempingu się nie udało. O czwartej podjęliśmy decyzję w drogę i po nie przespanej nocy ruszyliśmy dalej...


Dzień drugi... Paryź i San Sebastian

Wstaliśmy, zjedliśmy i na koń... do Paryża, a tam zatrzymaliśmy się na chwilę przed Łukiem Triumfalnym zdjęcie zrobić i do marzenia złomiarza... Góra z górą..., a Polakiem z Polakiem zawsze... pod Łukiem spotkaliśmy kolegę motocyklistę, który co prawda nie motocyklem lecz białym Sprinter pokazał nam jak się jeździ po stolicy Francji... tego się nie da odpowiedź to trzeba przeżyć... nie wiem jakim cudem nie zgubił nas na pierwszym skrzyżowaniu. Po pożegnaniu ruszyliśmy dalej do Hiszpanii San Sebastian czeka, a droga daleka...

wtorek, 6 sierpnia 2013

Podróż się rozpoczyna

Po dwóch wspaniałych dniach w Szczecinie w niedzielę 4 sierpnia wyruszyłem odprowadzony przez Mudlunka na spotkanie z Adamkiem do Kloster Lehnin w Niemczech. Przejechaliśmy przez pięć krajów i tak po kolei Polska, Niemcy, Belgia, Luksenburg i Francja.Pierwszego dnia zatrzymaliśmy się 100 km od Paryża. W sumie przejechałem 1113 km.  Adamko jedynie 50 km mniej

czwartek, 1 sierpnia 2013